Wróciłem w moje Bieszczady dopiero w latach osiemdziesiątych. Nie mógłbym przecież pożegnać się z tym światem, nie pożegnawszy się z Bieszczadami. (...)
Nieraz zastanawiałem się, co mnie urzekło w tych niewysokich górach, zwłaszcza po latach spędzonych w Tatrach. A jednak w tych górach zakochałem się od pierwszego wejrzenia (...) Są to bowiem góry niezwykłe i jedyne w swoim rodzaju, wymagające tkliwego zapatrzenia się i czułego pochylenia nad ich różnorodnością od wszystkiego, co na wschodzie i na zachodzie, choć i tu, i tam są góry i wyższe, i obszerniejsze. Dlaczego w Bieszczadach nie ma kosodrzewiny, skoro tuż na wschodzie, za rzeką Swicą, rośnie w Gorganach najwspanialsza kosówka, jaką w życiu widziałem? Czy to nie dlatego, że przez całe pasmo Bieszczadów dmie latem, jesienią i wiosną od węgierskiej puszty po Ukrainę ów słynny suchowiej stepowy, wysuszający ziemię i powodujący, że zimą pokrywa śnieżna nigdy nie jest na połoninach zbyt obfita? A skąd się biorą te niezwykłe jesienne pogody, kiedy' niebo jest niebieskie jak w krainach południa, a słońce i połoniny złote i rdzawe? W czasach mojej młodości miłośnicy Bieszczadów nazywali je nawet "polskim Meranem" — boć przecież Meran był znany ze swych arcypogodnych jesieni.
|